http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/ssec%202013/quens.JPG

Koniec lutego zastał mnie w wyjątkowo słabej sytuacji. Pogoda wskazywała na bliższy początek Epoki Lodowcowej niż Wiosny, w pracy kroiły się nieuniknione zmiany, a nad wszystkim majaczyło ponure, jak chmura gradowa, Widmo Przeprowadzki

IvanMTB

Temat był mi już znany z opowieści i pewnych przecieków, ale stojąc na stanowisku Absolutnie Żadnych Zawodów odprawiłem go bez mrugnięcia powieką. Jednakże zniżka formy psychicznej ponownie wyciągnęła na światło dzienne Perspektywy i Możliwości.

Pod wpływem pogłębiającego się kryzysu meteorologicznego postanowiłem zarejstrować się na http://ssec13.blogspot.co.uk/ i tak to już dalej poszło. Okazało się, że oczywiście koledzy z Klubu już tam są i niejako przez przypadek podpadam pod ich kuratelę. Rzecz jasna zostałem uprzedzony, iż SSEC to impreza specyficzna, gdzie jazda rowerem jest jak gdyby dodatkiem do towarzyskiego wymiaru. Ba! Nawet pono są tacy szaleńcy, którzy udają się na SSEC jedynie celem ścigania xD

Podbudowany tą wiadomością zabrałem się do kompletowania sprzętu i dałngrejdowania Bestyji spowrotem do poziomu Jednobiegacza.

Plan był zadziwiająco prosty. Dwa VW T5, 8 osób, 1000mil w jedną stronę, 1000mil spowrotem. Bułka z masłem :)

P4110182

P4110171P4120227

Nie będę się rozpisywał o tym jak to 3 razy gubiąc drogę - z czego raz jeszcze w UK - pokonawszy niesprzyjającą aurę, niewygodne siedzenia i chrapiących kolegów, dotarlismy do, a jakże, słonecznej Katalonii i uroczego Sant Gregori, gdzie cały spęd miał miejsce.

Szybkie rozpakowanie aut, rozstawienie namiotów i...w teren :) Czyli nie jest tak źle. Jednak nie wszyscy przyjeżdżaja na SSEC tylko żeby się socjalizować.

peleton

Posiłkując się dość szczątkowymi wskazówkami innych rajderów docieramy szczęśliwie w okolice znakowanej już trasy Mistrzowskiej. Odgłos opon toczących się po suchej nawierzchni, smak pyłu pod językiem i brak konieczności zakładania 40 tysięcy warstw ubrań absolutnie niezapomniane.

Udaje nam się wrócić przed porą żeru, także ogarniamy się, pobieramy gadżety, numery startowe, talony na paszę oraz napitki i udajemy się do auli na posiłek.

jedzenie

P4120291W międzyczasie rodaczce na stałe mieszkajacej w Holandii zostaje przedstawiony Uli. Jak wieść gminna niesie, jesteśmy pierwszymi Polakami na imprezach jednobiegowych. + 20 do Dumy Narodowej.

Po wieczornym żarełku następuje krótka odprawa, na której doprecyzowany jest ramowy plan Mistrzostw, a także podane detale najtrajda. Przeczuwając, iż takie cuś może mieć miejsce przezornie zabrałem ze sobą lampkę. Jednakże to, co miało miejsce, przeszło moje najśmielsze oczekiwania i najdziksze sny. Start najtrajda zaplanowano na 22, ale w związku z utyskiwaniami, iż za wcześnie i w ogóle, dodano 30 minut dla bezpiecznego marginesu.

Gdy pojawiłem się na parkingu przed centrum rejestracyjnym SSEC moim oczom ukazało sie MORZE światełek. Nie przesadzę chyba jeśli zaryzykuję, iż na nocne śmiganko stawiła się grupa 180 czy też 200 osób. Absolutne szaleństwo!!! Zupełnie niezrażeni tym orgowie obstawili kolumnę Wiedzącymi i Znającymi. I ruszyliśmy w Noc.

W tumanach kurzu i przy wesołym pokrzykiwaniu pokonaliśmy szybciutko 7 kaemów do Girony i napotkaliśmy pierwszą, nieco nieoczekiwaną atrakcję. Przed wjazdem do centrum zostaliśmy zatrzymani przez policyjny radiowóz. Wyglądało to dość zabawnie, gdy prowadzący z 2 setkami rowerzystów na plecach negocjował z Panem Władzą warunki naszego dalszego pochodu. 10 minut później otrzymujemy eskortę policyjną przez miasto. Odjazd w ciapki. Radiowóz zatrzymuje ruch na skrzyżowanianch i rondach i wiedzie nas przez urokliwe uliczki nocnej Girony. Kolejny szok to reakcja lokalsów na naszą delikatnie mówiąc hałaśliwą i tylko z grubsza zorganizowaną bandę. Wesołe okrzyki, oklaski, przyśpiewki... Zupełnie inny świat...Policjanci wyprowadzają nas na opłotki Girony, skąd uderzamy dalej w już konkretny teren. Pomału, acz konsekwentnie nabieramy wysokości. Kiedy już zdaje się, że wyżej nie można, docieramy do wzgórza, z którego rozpościera się panorama na nocną, ale bynajmniej nie śpiącą Gironę. Tamże również czeka na nas muzyka, poczęstunek i napitki rozmaite. Po około pół godzinnym popasie tniemy całą watahą na dół, gdzie...czeka na nas znajomy radiowóz. Powrót przez uliczki Girony ponownie niezapomniany. Odeskortowani do miejskiego parku okrzykami żegnamy policjantów i ponownie polami wracamy do Sant Gregori.

noc girona

Jak dziś sie nad tym zastanawiam to myślę, że cała policyjna obstawa była zaplanowana i zorganizowana od początku, a niby-negocjacje miały nadać sytuacji nieco dramaturgii. Szybki prysznic, przykuć rower do ogrodzenia i walić się w kimę - w końcu to już prawie 2 w nocy - gdyż jutro Wielki Dzień.

W sobotni poranek ze snu wyrywa mnie stare-dobre "Highway to Hell" obwożone przez Orgów po całym kempingu. Mam nieco ponad godzine aby zebrać się, podjeść, przebrać w odświeżony nową peruką strój Sporty Spice i być gotowym na Mistrzostwa Europy Jednobiegowców.

mustasz

Atmosfera na starcie wyluzowana jak znoszone papucie. Po ilości i komplikacji strojów możnabyło wnioskować, iż dla większości jest to znakomita zabawa, nie zaś okazja do pościgania się.

 misbiedronacos

quens

Prowadzeni przez auto Orgów ruszamy na miejsce Startu/Mety. Dla kronikarskiej poprawności dodam tylko, iż aby myśleć o tytule mistrzowskim należało trasę popełnić 5 razy. Zgromadzono nas na sporym polu okolonym pojedynczymi drzewami i z jednej strony przylegającym do kościoła, po czym, zapewniwszy, iż rowery będą bezpieczne przegnano na tylni dziedziniec kościelny. Genaralnie zapowiadał sie start imprezy jak na wyścigach endurance lub na Mega Avalanche. Czyli gremialna, radosna galopada w celu wyekstrachowania swojego rowerka. Po jakiś 15-tu minutach dano sygnał i cała tłuszcza z mniejszym lub większym entuzjazmem czy pośpiechem ruszyła w strone maszyn. To, co ukazało sie naszym oczom napewno niejednemu podciągnęło serce do samego gardła. Wszytskie, dosłownie wszystkie rowery zostały dokładnie poprzemieszczane i chytrze poukrywane na polu starowym i w jego najbliższej okolicy. Część ozdobiło drzewa, inne były schowane w gęstych krzakach i trawie, a resztę malowniczo rozrzucono po polu startowym. Po odnalezieniu Bestyi postanowiłem sobie, iż zrobię jedno okrążenie dla radości i przyjemności, a potem przyczaję się z aparatem i postrzelam trochę akszynfotek.

 p1

Jak się okazało Orgowie zmienili nieco przebieg trasy i na wyjatkowo spektakularnym, acz prostym zjeździe postawili szykanę, która kierowała cyklistów na niezwykle stromy i wymagający koncentracji singlowy zjazd zboczem. Uczyniłem mentalną notatkę o lokalizacji zjazdu i pokulałem się dalej. Bez przygód dotarłem do Startu/Mety, posiliłem się, uczyniłem kilka fot i pojechałem na zjazd zacierając rączki w nadziei na spektakularne dzwony, jakie przyjdzie mi sfocić. Nie wziąłem jednak pod uwage faktu, że ludzie już znali rozkład i ukształtowanie trasy, co pozwoliło im podjąć decyzję: jadziemy czy sprowadzamy.

 stromo

Nieco zawiedziony brakiem "krwi i flaków" pojechałem dalej ,zatrzymując się jeszcze w 2 miejscach na focenie. Na metę dotarłem niedługo przed zamknięciem trasy, ponownie uzupełniłem poziom węglowodanów i spokojnie czekałem na odtrąbienie końca wyścigu. Z moich bardzo pobieżnych obserwacji wynikało, że nie więcej, niż 15% wszystkich uczestników faktycznie ścigało lub usiłowało się ścigać. Co ciekawe większość z nich to byli fanboje i użytkownicy Niner'a. Czyżby presja marki?:P

 skarpa

Krótko po zamknięciu Mety uczestnicy zebrali się za orgowym autkiem i przy radosnych dźwiękach starych-dobrych rock'owych kawałków powróciliśmy do bazy. Prysznic, pasza i ponownie zbieramy się, tym razem na część konkursowo-oficjalną.

Zaczęło się od pokazu ostrokołowego fristajlu. W wyluzowanym, spokojnym duchu, bez żadnego szarpania i dzikich skidów. Następnie nieco bardziej brutalnie, niewątpliwie kontrowersyjnie ale jak zostałem zapewniony tradycyjnie odbył się konkurs w rzucie rowerem. Najwieksze jednak emocje budziły 3-konkurencyjne eliminacje mające wyłonić organizatora SSEC 2014. Wolna jazda, test przyśpieszenia i hamowania oraz jazda po zacieśniającym się okregu. Do organizacji pretendowali przedstawiciele Sycylii, Holandii i Irlandii Północnej. Jak się okazuje nawet tak zrelaksowane towarzystwo jak Jednobiegowcy nie jest wolne od rozgrywek politycznych. Niezwykle pewni swego Irlandczycy Północni reklamowali się jako organizatorzy od samego początku Mistrzostw.

kandydat

Jakoże konkurencje sprawnościowe nie wyłoniły ewidentnego zwycięzcy, pozostali na placu boju Holender i Irlandas mieli zaprezentować coś oryginalnego z użyciem własnego roweru. Przedstawiciel Holandii, nie namyślając się długo, zaczął publicznie Schwaffle'ować swojego Moonlander'a - zainteresowanych specyfiką tej czynności odsyłam do Urban Dictionary: http://www.urbandictionary.com/define.php?term=schwaffle

Było to tak nieoczekiwane, iż jedynie oficjalny przedstawiciel Surly obecny na Mistrzostwach zachował tyle zimnej krwi, aby uwiecznić ową czynność. Nie ma się co jednak spodziewać fotosów w oficjalnym katalogu Surly, jednakże padły propozycje pewnego przekonstruowania moonlander'owych ram, aby uczynić wymienioną powyżej czynność łatwiejszą i przyjemniejszą lub chociaż notatka na stronie www, iż Moonlander jest "Toby Fallon aprooved". Odpowiedź Irlandczyka była zdecydowanie mniej oryginalna, za to niewątpliwie wskazujaca na ponadprzciętne poświecenie. Jego Inbred został rozkręcony stylem miotacza młotem i po przeleceniu zacnego dystansu jego integralność została zweryfikowana przez betonową powierzchnię parkingu.

rzut

Ostateczną decyzje odłożono do wieczora kiedy to miano przyznać nagrody za uczestnictwo oraz tytuły Mistrzowskie.

Pozwolę sobie na pewien skrót myślowy i nadmienię tylko 3, wg mnie najważniejsze, kategorie nagród:

1. Nagroda za uczestnictwo w SSEC po raz pierwszy. Wiem, że to tak  nieładnie zaczynać od samego siebie, ale 2 pozostałe nagrody są zdecydowanie większego kalibru i chciałem budować napięcie. Organizatorzy dostrzegli, że po raz pierwszy w historii imprez Jednobiegowych pojawili się na jednej z nich przedstawiciele Polski, w tym wypadku Ula i ja. Nie ukrywam, gdy szliśmy ku scenie nieco ścisnęło mnie w gradle.

2. Tytuł Mistrzowski w kategorii kobiet. Zasłużone i bezapelacyjne zwycięstwo wywalczyła sobie 13-to [sic!] letnia Francuzka. Objechała w wielkim stylu wszystkie seniorki oraz wielu, wielu mężczyzn. Co ciekawe, zdaje się być ona nieoszlifowanym jeszcze diamentem kolarskim. Jeździ na szosie, ma wyniki na torze, w przełajach, MTB, a teraz tytuł Mistrzyni Europy SS. To była najdłuższa i najgłośniejsza owacja na stojąco całych Mistrzostw.

3. Przyszłoroczny Organizator SSEC. Ów zaszczytny acz odpowiedzialny tytuł przypadł w udziale Borsukom, czyli ekipie Irlandii Północnej. W sumie w to mi graj :) Do Castlewellan jest mi zdecydowanie bliżej, niż do Holandii lub na Sycylię...

broResztę wieczoru wypełniły tańce, hulanki (koncert dwóch lokalnych kapel) i swawole do białego rana...

Niedzielnym zwieńczeniem Mistrzostw był kolejny wypad w teren z przewodnikami. Słodkie single, leśne ścieżki, kamieniste szlaki i oczywiście bufet z muzyką, napitkiem i wyżerką. Żyć nie umierać...

Nieco zmaltretowany po sobotnionocnym młynie i pogo - chyba mam pękniete lub przynajmniej mocno sponiewierane żebro - nie przemęczałem się specjalnie na jeździe, jak również, nieco ze smutkiem odpuściłem dłuższa trase jak i prywatny wypad "na dobicie", jaki zrobili koledzy z Klubu. To ostatnie okazało się być niebardzo z resztą szczęśliwym zakończeniem ,skondindont niezwykle udanego wyjazdu, gdyż Steve miał bliskie spotkanie 3-go stopnia z drzewem, co zmieniło przednie koło jego Singular'a w bawarskiego precla. Jowisz chyba tylko wie, jak chlopaki to naprostowali, ale udało im sie wrócić na kemping z pedała a nie z buta.

Wszystko, co dobre, zazwyczaj kończy się tak szybko. Część uczestników już opuściła gościnny park miejski w Sant Gregori, inni jeszcze pakowali namioty i rozkręcali rowery. Wtajemniczona elita została zaproszona na nieoficjalny, pożegnalny bankiet. Kto był ten wie, a kto nie był...niech żałuje :p

Procedura powrotna do UK zakładała kolejne 1000 mil autostrad, nocleg w Orleanie i lądowanie na brytyjskim brzegu we wtorek popołudniu.

No i tyle byłoby tego szczęścia.

pakiet

Ale oczywiście nie może obyć się bez pogłębionego podsumowania.

Najpierw garść liczb.

Sam wjazd na SSEC kosztował 70EUR od głowy. Skarbonka drogowo/hotelowo/ubezpieczeniowa, którą założyliśmy sobie to kolejne 300GBP (około 350EUR) od głowy. Oprócz tego zabrałem ze sobą 150EUR, z czego wydałem jakieś 110. Podsumowując, 6-cio dniowy wyjazd kosztował mnie 530EUR, czyli około 2200PLN.

Jeśli ktoś decydowałby sie na jazde non-stop, dajmy na to w 3-4 kierowców, lub biwakowanie spokojnie możnaby uszczknąć z tego jakieś 100EUR.

Jeśli jeszcze dodamy do tego, że pokonaliśmy w obie strony niemal 2000mil, czyli ponad 3200km, a na rowerach pojeździliśmy - przynajmniej ja - jakieś 70mil - czyli nieco ponad 110km - to nagle zaczynasz się Drogi Czytelniku skrobać w przedziałek i zastanawiać, czy aby napewno wszystko ze mną w porządku od mentalnej strony.

Można się zżymać, że ilość jazdy w zamian za poniesione nakłady czasu i pieniedzy jest żenujaco niska. Jednakże takie podsumowanie byłoby tylko płaskim zliczeniem numerków.

felga

Niezależnie od tego jak patetycznie i napuszenie to brzmi imprezy singlowe, jeśli wierzyć seniorom kolarstwa górskiego w swoim klimacie najbardziej nawiązują do wczesnych lat MTB kiedy duch współzawodnictwa i ściganctwa nie przesłaniał tak bardzo braterstwa i radości jakie daje poznawanie nowych ludzi i nowych szlaków.

Naturalnym jest, że teraz, kiedy już zaistnieliśmy jako Państwo na Jednobiegowej Mapie Europy pojawia sie pytanie: czy Polska posiada Jednobiegowy potencjał? Czy jest szansa na stworzenie Polskiej Sceny Singlowej? Widomo, że nie odrazu Kraków zbudowano i jesteśmy daleko w tyle za tak silnymi Jednobiegowo nacjami jak Belgowie, Holendrzy, Brytyjczycy czy Francuzi. Pocieszajacym może być fakt, że niezwykle sympatyczni Katalończycy jeszcze rok temu sami byli zielonym narybkiem i kiedy wywalczyli sobie prawo do organizacji Mistrzostw Europy stawka nagle potroiła się i pojawiły się przed nimi wyzwania, o których nawet nie mieli pojecia, że istnieją.

Przeprowadziłem kilka niezwykle pouczających pogadanek z legendą holenderskiego singlowania Tobym Fallonem.

fallon

Sam majacy korzenie ściganckie i krosiarskie poczuł się w pewnym momencie niezwykle zmęczony zwyczajową spiną panujacą na wyścigach. Niejako na przekór i dla oderwania się od tego zaczął pojawiać się na wyścigach MTB z Jednobiegowcem i domagać osobnej kategrorii startowej. Z czasem dołączyli do niego inni i efekt kuli śniegowej był już nie do zatrzymania. To tylko uświadomiło mi, że w bardzo silnym Jednobiegowo UK w praktycznie każdym większym maratonie lub wyścigu XC jest osobna klasyfikacja singlistów. Trochę obawiam się tutaj, ze polskie zastaw się a postaw się, oraz czasami chorobliwa wręcz ambicja może niebardzo dobrze wróżyć Polskiej Scenie Jednobiegowej.

-Co też ludzie powiedzą, jak pojawie się na wyścigu o puchar prezydenta Kaczychdołów Wielkich bez najnowszego SID'a, XX'a i 29-era? Zgroza poprostu (xD)

Czy dorośliśmy już do przewartościowania własnego podejścia do kolarstwa górskiego? Czy stać nas na, jeśli nie odrazu MPJ - Mistrzostwa Polski Jednobiegowców, to może chociaż na Ogólnopolski Piknik Jednobiegowy?

Hmmm...

Szacunek...

I.

PS

Tytułem dodatku warto wspomnieć, iż idea Mistrzostw Europy SS jest stosunkowo nowym pomysłem. Mówi się, że w internecie nic nie ginie, ale moje pobierzne poszukiwania pozwoliły odnaleźć ślady SSEC tylko do 2008 roku. Co ciekawe imprezy rangi Mistrzostw Świata mają zdecydowanie dłuższą historie datująca się nieoficjalnie wstecz aż do 1995roku, a oficjlanie do 1999. Zainteresowani odnajdą napewno to czego będą potrzebować w odmętach Wszechwładnej Matrycy :)

2014